Łemkowie

Narodziny i chrzest.
Kobieta ciężarna na Łemkowszczyźnie podlegała całemu szeregowi zakazów o treści magicznej, mających zapewnić pomyślny przebieg porodu i zdrowie noworodka. Nie powinna na przykład kobieta ciężarna patrzeć na nieboszczyka, bo wedle wierzeń ludu łemkowskiego szkodziło to płodowi. Dziecko rodziło się blade, o sinym odcieniu skóry, anemiczne i chorowite. Zakaz ten nie obowiązywał jeśli brzemienna zawiązała sobie na palcu u ręki czerwoną szmatkę, która to posiada w ich mniemaniu moc apotropeiczną. Równie niebezpieczne w skutkach były zdarzenia wywołujące u przyszłej matki przestrach. I tak powszechne było wierzenie, że gdyby w czasie pożaru  czy też przestraszywszy się jakiegoś zwierzęcia np. myszy, zająca czy kota , chwyciła się brzemienna ręką za twarz czy szyję, to noworodek będzie mieć w tym miejscu plamę. W pierwszym przypadku będzie to plama o barwie czerwonej, w drugim ciemniejsza od koloru skóry w kształcie danego zwierzęcia. Gdyby ciężarna miała chęć na zjedzenie jakiegoś owocu, którego nie posiadała u siebie i aby zaspokoić apetyt skradła go komuś, to dziecko będzie mieć na ciele ciemne znamię w kształcie tegoż owocu . Jeśli już dziecko przyszło na świat z jakąś plamą, to należało przetrzeć ją łożyskiem a wówczas ginęła. Popularne – nie tylko wśród grupy łemkowskiej  – jest mniemanie, iż na co się kobieta w okresie ciąży zapatrzy, do tego będzie dziecko podobne. Dlatego przestrzega się ją przed patrzeniem na brzydkich ludzi i brzydkie rzeczy czy zwierzęta. Powinna natomiast wpatrywać się w ludzi ładnych i dobrych, aby i jej dziecko było takie (Tylawa, Barwinek). Zabraniano także brzemiennej mocnego ściskania się paskiem z obawy, ażeby dziecko nie urodziło się kaleką (Komańcza). Szkodliwym dla mającego się narodzić dziecka było przechodzenie matki przez łańcuchy czy powrozy: „szob ta dityna w watrobi ny zamotuwała sa w kyszky jakiś” , aby nie urodziło się ono z okręconą wokół szyi pępowiną, co mogłoby spowodować uduszenie noworodka (Komańcza, Zyndranowa, Tylawa). Bardzo ciekawe zakazy obowiązywały brzemienną we wschodniej części Łemkowszczyzny (Wola Michowa, Komańcza). Otóż nie mogła ona zdejmować mężowi butów, gdyż dziecku czuć byłoby z ust tak jak czuć nogi. Być może, że kiedyś pewnych prac ciężarna nie mogła wykonywać. Świadczyłaby o tym wiadomość zanotowana przez J. St. Bystronia: „Na ruskiem Podgórzu nie powinna ciężarna szyć, prząść ani pleść.  Jednak ciężarne nie miały taryfy ulgowej w pracach gospodarskich, dopiero nadejście bóli porodowych odrywało kobietę od jej codziennych zajęć. Gdy bóle porodowe nadeszły, wzywano do położnicy „babkę”. Była nią starsza, doświadczona kobieta, spełniająca niejako funkcję położnej. Nie pobierała ona honorarium, choć zdarzało się – ale bardzo rzadko – iż dawano jej parę koron (Tylawa). Często jedynym wynagrodzeniem był prezent, jaki otrzymywała od kumów – chustkę czy kawałek płótna (wschodnia Łemkowszczyzna) . Uczestniczyła także w przyjęciu urządzanym z okazji chrzcin dziecka, nie szła jednak na chrzest do cerkwi. Do pomocy „babce” proszono jakąś bliską sąsiadkę. Dobrze byłoby zaprosić do asystowania przy porodzie znajomą bosorkę, czyli czarownicę. Jej obecność wpływała pozytywnie na przebieg porodu. Gdy nadchodził moment rozwiązania przygotowywano gorącą wodę i pieluchy, które sporządzano ze starych lnianych koszul. U niektórych kobiet bóle bywały ciężkie i trwały długo. Starano się je złagodzić i przyśpieszyć rozwiązanie. I tak, w wypadku ciężkiego połogu, w Gładyszowie /p. Gorlice/ „babka” nacierała krzyż rodzącej wywarem z wódki i „mocnego ziela” , a jeśli nie dawało to rezultatów, to wraz z pomagającą jej kobietą brały położnicę na plecy i potrząsały nią „aby dziecko szybciej wyszło”.

We wsiach powiatu krośnieńskiego (Tylawa, Barwinek, Zyndranowa) mąż trzyma rodzącą żonę pod pachami, „babka” wkłada pod jej plecy coś twardego – zwykle zwiniętą derkę – a brzuch smaruje nasolonym masłem. Gdyby to nie pomogło palono obok położnicy wełnę, a do ust przykładano wodę święconą. Wierzyli Łemkowie, że wszelkie węzły utrudniają rozwiązanie, dlatego też pilnie baczono, aby położnica nie miała na sobie nic zawiązanego. Rozplatano jej też warkocze (Komańcza).  Jeżeli kobieta pragnęła, aby urodził się syn powinna w czasie połogu trzymać za rękę męża (Tylawa). Ale nie tylko płeć mającego narodzić się dziecka była istotna. Przede wszystkim interesował obecnych przy porodzie fakt, czy dziecko urodzi się w „czepku” – otoczce z błony wokół główki – czy też bez niego. Jest to ważne ze względu na przyszłość dziecka. Wedle wierzenia ludu niemowlę urodzone „w czepku” będzie w życiu bardzo szczęśliwe. W Tylawie za nieszczęśliwe uważano niemowlę, które urodziło się z ząbkami. A w Komańczy wierzono, że noworodek z ząbkami zostanie po śmierci upiorem. Po szczęśliwie odbytym porodzie „babka” ucinała noworodkowi pępowinę, a następnie chrzciła go wodą. Kropiąc go wodą, robiła nad nim znak krzyża i mówiła: „Kreszczajet sia rab Bożyj wo imia Otca i Syna i Świataho Ducha. Amin.” Pierwsza kąpiel z pewnością była zabiegiem higienicznym, ale ze względu na łączące się z nią treści wierzeniowe przybiera formę rytuału. I tak, powszechnie kładzie się obok wanienki, w której niemowlę ma być kąpane, pieniądze, by te zawsze towarzyszyły dziecku. Stawia się obok zapaloną świeczkę, aby miało dziecko wszędzie otwartą drogę, aby było światłe i wesołe. Do kąpieli dodawano mleko i miód, by miało ładną skórę i słodkie życie. W przypadku chłopca dochodziły do tego narzędzia takie jak siekiera lub młotek, które miały wpłynąć na jego przyszłe umiejętności. Dziewczynce kuchenne przyrządy, żeby była dobrą gospodynią oraz igłę i nożyce, by umiała szyć. W okresie międzywojennym, gdy dzieci wiejskie uzyskały możliwość kształcenia się, doszły do tych przedmiotów jeszcze zeszyt i ołówek. Rodzice chcieli w ten sposób zapewnić dobre postępy w nauce przyszłemu uczniowi. Po dokonaniu tych czynności oddawano dziecię matce i ona teraz obejmowała nad nim opiekę. „Babka” przychodziła jeszcze przez kilka dni – w czasie, których położnica musiała leżeć – aby wykąpać niemowlę. Okres od urodzenia do momentu chrztu cerkiewnego, jest bardzo niebezpieczny dla dziecka. Czyhają nań różne „złe moce”, dlatego też należy zastosować pewne środki zapobiegające ich szkodliwej działalności. I tak położnica mogła trzymać na piersi maleńki, święcony chlebek zwany „prosforą”. Skutecznym środkiem był też nóż, który matka winna trzymać pod poduszką, a który tak jak inne ostre przedmioty posiada znaczenie apotropeiczne, czasami zamiast niego lub obok wkładano pod poduszkę ziele święcone (Tylawa). Niepożądane są w tym okresie wizyty osób obcych. W Tylawie istniał wyraźny zakaz wpuszczania do izby w której leżała położnica z dzieckiem kogokolwiek. Zakaz ten obowiązywał także dzieci, gdyż mogły one odebrać noworodkowi sen. A jeśli już jakieś weszło, to wyrywano mu z głowy włos i wkładano do powijaków niemowlęcia, a sen zostawał. Łemkowie powiatu krośnieńskiego w dzień narodzin dziecka urządzają skromny poczęstunek – tak zwane „poczesne” – na który zaprasza ojciec nowonarodzonego potomka bliskich sąsiadów, a w czasie którego nikt nie może się upić, bo dziecko byłoby hulaką. Każdego przychodzącego pytano, czy urodził się chłopiec czy dziewczynka. Jeżeli np. zapytany mężczyzna odpowiedział, że córka i nie było to zgodne z prawdą, a kobieta, że syn i również się omyliła, to zabierano jemu czapkę, a jej chustkę i musieli zabrane przedmioty wykupić. Wykupnem w tym wypadku bywała wódka.

Wymienione już poprzednio środki zapobiegające rzuceniu uroków nie zawsze mogły temu zapobiec, bo „spojrzenie takiego człowieka mogło być silniejsze nawet od świętego ziela” (Tylawa) i wtedy należało uroki odczynić. Łemkowie rozróżniają dwa rodzaje uroków, lekkie i ciężkie. Lekkie objawiają się bólem głowy i złym samopoczuciem, dziecko ciągle płacze. Przy ciężkich występują mdłości a nawet wymioty. Od tego jakie są uroki zależał sposób ich odczyniania czyli „zmituwania”. W obu przypadkach należało pójść po wodę na miejsce styku dwu rzek. W drodze nie można było przemówić do nikogo, nie wolno też oglądać się za siebie. Do wody tej wrzucano przy lekkich urokach trzy węgielki lub trzy kawałki chleba, a przy ciężkich trzykrotnie po trzy czyli dziewięć. Wrzucając je do wody liczono w odwrotnej kolejności: „9 8 7 6 5 4 3 2 1” mówiąc przy tym ”od mężczyzny, od niewiasty, od panny”. Chodziło mianowicie o rozpoznanie od kogo uroki pochodzą. Jeśli np. przy wymawianiu „od niewiasty” chleb szedł na dno, a węgielek zaskwierczał znaczyło to, iż uroki rzuciła kobieta. Następnie przemywano tą wodą „zauroczonemu” oczy, ręce, żyły na rękach i nogach, a potem musiał on wypić trzy łyki tej wody. Mówiono przy tym: „Żeby szczezło, żeby propało, żeby mocy ne mało”. Wszystko to czyniono z twarzą zwróconą w kierunku wschodu. Resztę wody wylewano przez dach na drugą stronę stojąc tyłem do frontu chałupy, a naczynie tłuczono. Sposób ten praktykowany jest na całej Łemkowszczyźnie w tej właśnie postaci. Jedynie w Tylawie zamiast powszechnie stosowanych węgielków czy kawałków chleba, wrzucano do wody kawałki rozbitego kamienia rzecznego. W Komańczy „zauroczonego” najpierw obkładano święconym zielem, a jeśli to nie pomogło, to dopiero stosowano „odczynianie”. Ale nie tylko ludzkie spojrzenia mogły zaszkodzić niemowlęciu. Dużo większe nieszczęście powodowały demony zwane „mamunami” (Tylawa, Zyndranowa, Barwinek). Były to demony uważane za pokutujące dusze złych za życia kobiet, zamieszkujące gęste lasy, bagna i moczary. W nocy można było usłyszeć jak piorą kijankami ubranka dla swoich dzieci. Demony te czyhały na pozostawione bez opieki niemowlę, aby porwać je a na jego miejsce pozostawić swoje, które było brzydkie, z dużą głową, a nawet obrośnięte jak zwierz.  Aby zapobiec temu niebezpieczeństwu nie można było pozostawiać dziecka samego, szczególnie, gdy nie było ono jeszcze ochrzczone, a jeśli już je zostawiano, to winno się włożyć mu do powijaków święcony chlebek – „prosforkę” (Tylawa). Oczywiście, jeszcze przed samym aktem chrztu należało zgłosić w cerkwi imię jakie ma dziecko otrzymać. Najczęściej dawano dziecku takie imię, jakie było w dniu jego narodzin w kalendarzu.  W wypadku dziecka nieślubnego o imieniu decydował ksiądz, a starał się, aby to imię było brzydkie. Oczywiście zależało to od charakteru księdza. Jeśli był dobry i tolerancyjny, to pozwalał matce wybrać imię dla niemowlęcia (Komańcza). Inną, nie mniej istotną sprawą była sprawa właściwego wyboru rodziców chrzestnych, zwanych przez Łemków „nonaszko” i „nonaszka” (Tylawa, Barwinek, Zyndranowa) czy też „chresnyotec” i „chresna maty” (Komańcza). Starano się, by na chrzestnych wybrać osoby uczciwe, dobre, bez nałogów, cieszące się szacunkiem i poważaniem, by i dziecko posiadło te cechy. Wierzono bowiem, że niemowlę w przyszłości może upodobnić się do swych chrzestnych rodziców. Biedni – korzystając z tego, że odmówienie proszącemu w kumy poczytywane było za wielki grzech – zapraszali ludzi bogatych, wierząc, że w przyszłości ich dziecko też będzie bogate. Nie należało natomiast na matkę chrzestną prosić kobiety menstruującej, gdyż jako nieczysta mogła „sprowadzić” na niemowlę nieszczęście. Nie mogła też być matką chrzestną kobieta brzemienna, albowiem jedno z tych dzieci by zmarło – to ochrzczone, albo to, które miało przyjść na świat. Ojcem chrzestnym nie powinien być mężczyzna pijący nałogowo alkohol, bo i dziecko wyrosłoby na hulakę. Jeśli w rodzinie dzieci się nie chowały, umierały, to rodziców chrzestnych wybierano spośród bliskiej rodziny, zwykle siostrę i brata, którzy byli najmłodszymi dziećmi w rodzinie albo prosili o niesienie do chrztu niemowlęcia pierwszego spotkanego na drodze człowieka, a „kryżmo” kupowali sami. Oprócz właściwych rodziców chrzestnych zapraszano także kumów. Na zachodniej Łemkowszczyźnie liczba kumów musiała być nieparzysta. Wprost przeciwnie we wschodniej Łemkowszczyźnie, gdzie ilość kumów zawsze musiała być parzysta (Tylawa – od 8 do 18, Barwinek – do 16, Komańcza – 20).

W zasadzie rodzice chrzestni nie mieli żadnych obowiązków w stosunku do chrześniaka. W dzień chrztu dawali mu podarunek w postaci metra lub dwu metrów płótna – było to tzw. „kryżmo”, a w czasie gościny składali na talerz datki pieniężne i na tym faktycznie kończyło się ich zainteresowanie dzieckiem.  Jednakże w wypadku śmierci obojga rodziców dziecka, chrzestni przejmowali nad nim opiekę. Zdarzało się, choć bardzo rzadko, że rodzice chrzestni nie zapominali o swoim chrześniaku i od czasu do czasu dawali mu jakiś podarunek. Dzieci natomiast winny rodziców chrzestnych szanować na równi z własnymi. Gdy tylko podrosły, to w każde Boże Narodzenie czy Wielkanoc chodziły im składać życzenia. Gdy wstępowały w związki małżeńskie obowiązkiem było zaprosić ich na wesele. Często zdarzało się, że „nonaszko” zostawał swatem i szedł do rodziców dziewczyny pertraktować w sprawie małżeństwa, a jeśli już doszło ono do skutku to na weselu obejmował funkcję starosty (Barwinek, Tylawa). Po podjęciu decyzji kto zostanie ojcem chrzestnym i matką chrzestną, należało ich zaprosić. W większości wsi łemkowskich czynił to posłaniec. Starszy mężczyzna lub kobieta, zazwyczaj biedni, którzy zwykle tym się zajmowali, a wynagradzano ich pieniędzmi. W Tylawie zapraszał w kumy ojciec dziecka.  Kumów zapraszano na trzy lub cztery dni przed uroczystością chrztu, aby zdążyli przygotować „kryżmo”.
W niedzielę, w dzień chrztu zbierali się kumowie w mieszkaniu rodziców dziecka. Nakładano dziecku – tak chłopcu jak i dziewczynce – białą koszulkę, owijano w lnianą pieluchę tzw. „pelenku”, a jak było zimno to jeszcze w wełnianą chustkę i tak ubrane maleństwo niesiono do chrztu. Ubrane już niemowlę brała na ręce „nonaszka” i wraz z resztą kumów wychodzili z izby mówiąc: „Bereme pohanyna, a pryneseme krestyjanyna” (Tylawa, Komańcza).     Zdarzało się w rodzinach, w których dzieci umierały, że podawano je wychodząc do chrztu przez okno zamiast przez drzwi. Należało uważać, aby drogi nie przeszedł kot czy też kobieta z pustymi wiadrami, bo to wróżyło nieszczęście . A gdy to się już stało, rzucali przed siebie trzy kamienie, „bo jeśli ma już być co złego, to niech spotka kamienie.” (Tylawa, Barwinek). Dobrym znakiem było spotkanie kobiety z pełnymi wiadrami oraz Żyda. Za dobry znak uważano płacz dziecka podczas chrztu, oznaczało to bowiem, że się będzie dobrze chować i będzie mieć ładny głos.  Natomiast niemowlę, które zachowuje się cicho, nie płacze, będzie chorowite, słabe, a nawet może niebawem umrzeć. – jak twierdzą niektórzy – wkrótce umrze.Po chrzcie wracają bezpośrednio do domu rodziców dziecka. W Tylawie po skończonej ceremonii w cerkwi zachodzili wszyscy na plebanię. Tam odbywała się krótka gościna po czym kumowie rozchodzili się, a tylko rodzice chrzestni z dzieciakiem szli do domu jego rodziców. Wchodząc do izby mówili:
Wzialy sme Żydiatko, a neseme ochreszczenoho.

W Tylawie niemowlę zaraz rozbierano, żeby w przyszłości zbyt szybko nie niszczyło ubrań, a w Komańczy kładziono je na kożuchu, żeby było bogate. Trzeba tu zaznaczyć, że ucztę urządzano zwykle tylko przy pierwszym dziecku, a jedynie zamożniejsi mogli sobie pozwolić na urządzanie jej przy chrzcie każdego dziecka. Przyjęcie to nie miało jakiegoś określonego przebiegu, ujętego w ramy tradycyjnego schematu, było zwykłą gościną, a jedynie śpiewane pieśni przypominały, iż wiąże się ona z przyjściem na świat nowego członka rodziny.

Piosenki bywały wesołe, żartobliwe, czasem zawarta w nich była aluzja dotycząca przyczyny odbywającej się gościny:

    Any by ne była

   Tu hneska hostyna,

   Jakby to ne była

   Kumowa pryczyna.

   Pryczynyła sia nam

   Do toho i kuma.

   I za to tu hneska

   Jest taka hostyna.

 Chcąc sprowokować matkę chrzestną do śpiewu przyśpiewywano jej:
    Any toto chreśnia

   Wesełe ne bude,

   Jak mu chresna maty

   Śpiwaty ne bude.

Na co ta odśpiewywała:

    Wesełe, wesełe

    Toto chreśnia bude,

    Chot mu chresna maty

    Śpiwaty ne bude.   

A należało śpiewać wiele, aby dziecko dobrze rosło:

    Śpiwajte kumowe,

    Śpiwajte hołosno,

    Żeby nasze chreśnia,

    Żeby skoro rosło.

Ojcu dziecka, chcąc go sprowokować do wniesienia nowych butelek z winem czy wódką śpiewano:

    Kume nasz, kume nasz

    Szto nam dasz, szto nam dasz.

    Dam wam paluneczki,

    Pyjte że kumeczki.    

    Kume, kumedajtewyna

    Budete mat za rik syna.

    Jak nedate, lemhoriłky,

    Budete mat samydiłky.  

Gdy uczta dobiegała końca ojciec chrzestny brał talerz i wygłaszał przemowę o potrzebach noworodka prowokując zebranych do rzucania pieniędzy na talerz.

Ślub i wesele.
Obrzędem rodzinnym, który najlepiej zachował się w pamięci Łemków jest wesele . Młodzi zapoznawali się czasami przez rodziców, czasami sami. Okazją do tego były muzyki, czyli zabawy, inne wesela, czy na przykład weczyrki organizowane w poście. Wiek młodych był zróżnicowany, ale przeważnie pobierali się w wieku około lat dwudziestu. Przy kojarzeniu małżeństw ważną rolę odgrywał majątek, dopiero później brane były pod uwagę wiek i uroda. Obrzędowość związana ze ślubem i weselem podzielić można na kilka części. Pierwszą z nich było swatanie. Swatem mógł być bliski znajomy lub członek rodziny, czasem ojciec chrzestny. Przy niedzieli lub w innym wolnym dniu przyszły młody szedł ze swatem do domu młodej. Jeśli strona panny młodej się zgadzała, to przy wódce omawiano szczegóły wiana, posagu i wesela. Ten moment zwany był również zaręczynami – zrukowyny, zruczyny. Po uzgodnieniu wszystkich szczegółów młodzi sami, bądź z rodzicem szli do księdza, zgłosić zamiar pobrania się, czyli dać na zapowiedzi. Musiały być trzy zapowiedzi, opowidy, a po nich mógł nastąpić ślub. Dopiero po ślubie młoda szła do męża. W sytuacji, w której do domu gospodarzy, do córki wprowadzał się zięć to wtedy nazywano go prystaszem, mówiono, że ktoś tam prystał. Stroje kupowali sobie albo sami młodzi, albo robili to rodzice. Jeszcze przed wojną tradycyjne łemkowskie stroje były już zastępowane kupowanymi w sklepie. Wcześniej niż strój damski zaczął odchodzić strój męski. Czuhę zastąpiło miejskie ubranie. Kobiety zamieniały wełniane łajbyki na materiałowe gorsety. W Komańczy po raz ostatni ślub w tradycyjnych strojach odbył się 10 listopada 1957 roku. Na tydzień przed weselem zapraszano gości. Odbywało się to tylko raz. Młodzi wraz z drużbantami zapraszali gospodarzy z danego domu wraz z całą rodziną. Do jedzenia przygotowywano mięso z kur, kaczek czy z gęsi, no i świniaka. Rosół, makaron, ziemniaki, mięso, sałata jakaś kiełbasa jeszcze, podroby – salceson, takie tam . Do picia podawano herbatę wino, wódkę, piwo okocimskie. Kupowano je w miejscowej kooperatywie. Obrzędy weselne zaczynały się w sobotę rano o godzinie ósmej, oddzielnie u młodej, oddzielnie u młodego. Każdy bawił się ze swoimi gośćmi. W trakcie sobotniej zabawy, wieczorem młody wraz z drużbantem udawał się do domu młodej z kołaczem i dawał jej prezent – chustkę, a ona jemu wyszywaną koszulę. Potem pogościli się i młody szedł do swoich gości. W niedzielny poranek z barwinka, kwiatów i wstążek pleciono młodej wianek do ślubu. Do wianka wplatano czosnek a liście barwinka smarowano miodem. Tłumaczono to tym, że miód był potrzebny by się młodzi kochali i na osłodę ich życia, czosnek miał natomiast dawać zdrowie i chronić przed nieczystymi siłami. Młoda była ubierana przez dróżkę i matkę. Nakładano wtedy młodej wianek na głowę, a swaszki śpiewały obrzędowe pieśni, czyli łatkały : 
Oczyp czoszynce sołodok medok.
A w nedilu raneńko,
a w nedilu raneńko, 
kupało sia sołoneńko.
Jak wono sia kupało,
jak wono sia kupało.
Ziliczok wymywał...
A to był barwinek na wianki, że to wymywało, o tyle dalej Ne wim. […] jak nakładali winec barwinkowyj na mołodu z barwinka to wstążki na całe plecy.

Przed wojną młode ubierano do ślubu w wyszywane koszule, gorsety z blaszkami i spódnice bez zapaski: Take spidnici wże no bez zapasek. Moja mama to maly z zapaskom śpidnici. I sestra wże była starsza to tak, a ja wże chodyłam w takiej spidnyci taka okruhła sia nazywała bez zapasky. Młodego do ślubu przygotowywano podobnie – przygotowywano mu bukiet weselny. Odznaczano także każdego gościa weselnego kwiatkami i kawałkami wstążki. Przed wyjściem do cerkwi odbywało się błogosławieństwo, oddzielnie dla obojga młodych. Matka odmawiała pacierz, po czym dziecko całowało rodziców w kolana i ręce. W błogosławieństwie uczestniczyła także najbliższa rodzina – rodzeństwo, dziadkowie i rodzice chrzestni. W Jaworniku młodzi do cerkwi szli osobno, każdy ze swoimi gośćmi i ze swoją orkiestrą. Jeśli do cerkwi było blisko, orszaki szły pieszo. Jak było dalej, jechano wozem bądź saniami, jeśli wesele odbywało się zimą. Bywało, że weselnicy robili wyścigi i żartowali. Niejednokrotnie kończyło to się wywrotką. Powagę zachowywali jedynie starsi i państwo młodzi, którzy byli wiezieni z przodu orszaku. Orszak i konie przystrajano kolorowymi wstążeczkami i papierami. Zimą do sań przyczepiane były dzwonki. Oczywiście weselnikom zawsze towarzyszyła orkiestra, bez której ani rusz . Mimo, że na weselach przeważnie zapraszano zespół cygański, wieś posiadała własną kapelę. W Jaworniku grali Mikołaj Szary, Bazyli Karlicki, Wasyl Sawczyk, Wasyl (Iwan) Domaradz. Grali na basach, skrzypcach, kontra skrzypcach. Goście obojga młodych spotykali się dopiero koło cerkwi i szli do niej razem. Jak już się tam spotkali młode przed cerkwią i tam już ich prowadził i ta starościna z tej strony szła gdzie młoda, a starosta gdzie młody. 
W Komańczy młodzi szli razem do cerkwi: A w niedziele rano przychodził młody do młodej i wtedy szli do ślubu. Już w niedziele rano wieniec robili, bo w sobotę wieczór to tańczyła z rozpuszczonymi włosami, ale wianka na głowie nie miała, dopiero w niedzielę robili.”  Ślub odbywał się o godzinie jedenastej. Po młodych wychodził ksiądz i zaczynała się ceremonia ślubna. Podczas ślubu młody musiał pilnować się, żeby w cerkwi panna młoda nie przyklękła ani nie zarzuciła spódnicy na jego kolana: A w cerkwi jak klękali, jak ksiądz ich błogosławił, to młoda taka, która chytra była to klękała na spodnie, abo na buta, żeby ona była starsza, a nie on.  Miało to zapewnić, że będzie ważniejsza w małżeństwie od męża. Za złe wróżby były brane gasnące świece i padający deszcz, a także gdy młodej podczas ślubu spadł z głowy wieniec: To mówili, że cięższe życie będą mieć. A gdy świeca zgasła to jest niedobrze. Jedno mogło prędzej umrzeć. To moja siostra brała ślub i też wieniec z głowy spad i co, dwa tygodnie po weselu i zginął. I jak wieniec spadnie jak biorą ślub i świeca tak samo jak zgaśnie też jest nie dobrze. Po wyjściu z cerkwi, młodzi obsypywani byli pszenicą, co miało wróżyć szczęście i dobrobyt. Następnie cały orszak udawał się do domu młodej, gdzie drużbant robił ciupagą (sokyrką) znak krzyża na drzwiach. „to musiał być taky elegancky chłopeć, parobok i żeby malytake jak ciupagy, take sokyrky, no i jak z tym chodył to było prybrane i try razy chrestos był na dwerjach. 

Nad przebiegiem wesela czuwał starosta. Jego znakiem rozpoznawczym, symbolem władzy, była marszałka - laska zakończona trzema kulami, którą starosta stukał przed każdą przemową. Cały czas musiał trzymać ją w ręku, a w razie utraty musiał ją wykupić. Uczta weselna zaczynała się błogosławieństwem granym przez kapelę jeszcze przed chałupą. Młodzi byli witani chlebem i solą, później wódką, po wypiciu, której trzeba było rzucić za siebie kieliszek. Po błogosławieństwie drużbant szybko biegł do domu żeby drużka nie zdążyła usiąść na swoim miejscu. Wtedy drużka zajmowała miejsce drużbanta, a za swoje miejsce musiała zapłacić: Taki handel był. Już każdy drużbant tak pilnował, żeby siadł tam koło młodej. I ona musiała go pocałować i on poszedł na swoje miejsce, a drużka siadła koło młodej.  Młodzi siadali w centralnym miejscu za stołem, pod obrazami. Na stole przed nimi stawiano korowaj, który był nieodłącznym elementem każdego wesela. Było to obrzędowe pieczywo, składające się z trzech dekorowanych i przystrajanych motywami zwierzęcymi i roślinnymi chlebów: Dopiero jak siedli za stołem młodzi to w ten czas dostawali. To był jeden chleb, potem drugi taki mniejszy i trzeci, taki, że był wysoki. Potem jeszcze taki kijek, ubrany ten kijek. Takie wyroby były [z ciasta] ptaszki, gwiazdy, jeszcze coś. No jak przywitali tam, jak za stół siadali, jak wszystko, wszystko. Tak było. Następnie zaczynał się obiad. Po obiedzie młodzi musieli zatańczyć pierwszy taniec. Później tańczyli już wszyscy goście. Tańczono przeważnie wszystkie na okrągło – oberek, polka, walc, kołomyjka, kozak, były tańce węgierskie – madziar. Bawiono się do wieczora, tańczyli, gościli się, śpiewali. W Komańczy i Rzepedzi, na weselu grywał cygański zespół: U nas grali, Cyganie umieli grać ojej, jak grali to aż! Nad przebiegiem wesela czuwali gospodarze, czyli rodzice pana młodego. Do pomocy brali sobie jedną lub dwie gospodynie. Cetnar zarządzał wódką i przepijał do każdego. W Jaworniku młodzi dostawali prezenty. Znany jest zwyczaj zbierania na czepiec. Jak kapustu hrali muzykanty to na czepec zberali. Taki jak bigos robili i pierwszy dawali. Oczepiny odbywały się w domu młodego o godzinie dwunastej.

Wtedy to cztery kobiety – swaszki śpiewały:
Wczera była diłkom
Kosy zaplitała
Nyśki je newista
Czepec zakładaly 

Młoda miała do czasu oczepin rozpuszczone włosy. Teraz jej zaplatano warkocze i upinano po Simlę, a na to zakładano czepec. Od tego czasu kobieta nie mogła mieć warkoczy tylko chodziła w czepcu. Podczas wesela czepiec ustrojony był blaszkami i wstążeczkami. W trakcie oczepin młoda siedziała młodemu na kolanach. By miała dzieci, a w szczególności pierwszego chłopca to obowiązkowo w tym czasie dawano jej na kolana małe dziecko. Po oczepieniu młoda rzucała wianek, a dróżki starały się go złapać. Ta, która złapała to zakładała go i śpiewała i tańczyła z tym. 

Oczepioną młodą przychodzili powitać i złożyć życzenia weselni goście. Do tej czynności zapraszał starosta stukając swoją marszałką. Młoda na kolanach miała koszyczek, do którego wrzucano pieniądze na nowe, wspólne życie dla młodej pary: No i piznijsze tam na wesilu jak byly oczepiny no to starosta mał taku buławu prystrojenu i tak był [stukał] prosymo, prosym otakoho dawał nazwisko wytaty, newistu wytaty, no i toj pydchodył i newista mała tykaj nakrytyj koszyczok [chustkoj] i tam ktoś dawał hroszy i tam prywitał sia z newistą i tak wszytkych po kolei klykał, w stół, w stół, no i tak sproszuwał wytaty newistu. Każdy dawał ile mógł, na ile go było stać. Wiele osób pomagało także przy organizacji wesela, przynosili jedzenie, by móc przyszykować przyjęcie: to pomagali, rodzina pomagała. Każdy zanosił, tak nikt nie zbierał tylko ten dał jajka, ten dał sera… oprócz prezentu, tak na wesele to się składali, to do jedzenia to sie składali dużo. Starosta musiał mieć zdolności do przemówień, zabierał głos w kluczowych momentach wesela. Z jednej strony musiał mieć dar do namawiania do składania datków dla młodych. Z drugiej strony potrafić wzruszyć nie tylko osoby poddawane obrzędowi, ale również weselników: Ten starosta też już był taki żeby, musiał dobrze przemawiać. A nieraz to aż ludzie płakali jak to dziękował rodzicom że chwale, takie dzieci, taką młodzież ze już sobie zakładają dom rodzinny, że już są samodzielni, tak nieraz to aż płaczu było. Po oczepynach młodzi jechali do domu młodego. Zabierali na wóz wiano, młoda żegnała się z domem i rodziną, a młody dziękował za żonę. Oboje dziękowali także rodzicom za wychowanie: A piznijsze jak sia wyberała do młodoho to i on i ona sie kłaniała rodzicom i dziękowali. No kłaniały sie tak, a swaszky pryśpiwuwały bo zaczeły ich z tej ceremoni śpiwały, takie buły piosenki.
Jak już posadzili młodych na wóz to swaszki śpiewały tak:

Tatuniu, mamuniu ja wasza dityna,

to mi sia należy woda i peryna. 

Stojat koni stojat w wozi,

nycz płakania ne pomoże, 

kochania moje  

Dałas mene maty za lis, za dubynu

żebym Ne chodyła do tebe w hostynu.

Ja lis pereleczu, dubyny perejdu,

do swojej mamuni na hosty nu pryjdu.

Na hosty nu pryjdu i kołacz prynesu,

żebyś mamciu pamiatała, żeś mia hotowała. 

Gdy brali młodą do młodego, to swaszki śpiewały:

Szumiła liszczyna jak sia rozwywała,

płakała diwczyna jak sia wydawała.

Ne szum ty liszczyno i ne rozwywaj sia,

ne płacz ty diwczyno i nie wydawaj sia.

Szumiła liszczyna jak wysoko rosła,

płakała diwczyna jak daleko piszła. 

Howoryłas mamciu, że sia nia ne zbudesz,

a ja ty kazała, że płakaty budesz. 

Podczas wesela, bywało, że starsi nie bawili się w tym samym czasie co młodzież. Wynikało to z ograniczonego miejsca w chyży oraz z konieczności prowadzenia prac gospodarskich czy wymiennej opieki nad dziećmi. Jak młody zabierał młodą do domu, to młoda musiała iść do studni, nabrać wody, umyć się, byli tam starsi, drużbanty, drużki i goście i tą wodą polewała wszystkich. Brali młodą na wóz lub sanie i przywozili młodą do młodego. Robili przy tym różne zbytki, np. przewracali wozy ze swaszkami i drużbantami. Orszak zamykało dwóch albo trzech starszych ludzi, którzy szli z młodą – kopijći i ją odprowadzali. Rano jak młoda wstała istniał zwyczaj „sprawdzania” jej: Młoda rano stanęła po tym weselu i musiała zamiatać. Musiała! Musiała iść po wodę, przynieść, a mówili, że to nie dobra woda, nieczysta, musiała jeszcze raz iść. Musiała co umi robić pokazywać, a te pilnowali, teraz dom sprzątała, zamiatała... Tu zamiatała, a tu ktoś poszedł zrzucił śmieci za nią. A te mówią – jak sprzątasz, jak tu jest śmiecie i kołowali i kołowali i sia męczyła. Takie zakończenie było. Poprawiny odbywały się w niedzielę. Tydzień po weselu. Uczestniczyła w nich najbliższa rodzina, drużbowie, swaszki. Mimo, że grała orkiestra, już nie tańczono. Jedynie śpiewano. Wesel oczywiście nie organizowano w Wielkim Poście i Adwencie (Fylypyłka), aż do świąt Jordanu. W okresie letnim nie organizowano wesel podczas Petriłki, czyli dwutygodniowego postu poprzedzającego święta Piotra i Pawła. W Radoszycach istniał zwyczaj związany z powtórnym ożenkiem gospodarza po śmierci jego żon: Jak miał trzy żony, albo jak z czwartą się żenił to już nie puszczali ją normalnie tylko jak już wziął ślub z nią przez okno ją wpuszczali, to ta czwarta już nie zmarła. Jak tamte umarły wszystkie, a później tą ostatnią to przez okno już jak sie ożenił, ślub wziął, to już nie wchodziła przez drzwi, tylko przez okno. W swoim domu, jak już prowadził gospodarz do siebie.

Śmierć i pogrzeb.
W obliczu zbliżającej się śmierci do konającego rodzina wzywała księdza, który go spowiadał, udzielał komunii i ostatniego namaszczenia święconymi olejami. Był z tym związany następujący zwyczaj: „A kiedy ksiądz choremu ostatnie pomazanie daje jest w chyży naówczas stół nakryty, stawiają na nim światło jarzące i miskę pszenicy jarej, w której także orzech włoski leży. Ksiądz odprawiwszy z chorym modlitwy, rozłupuje potem orzech, leje w łupkę olej święty i daje choremu pomazanie ostatnie. […] Misę z pszenicą odnoszą księdzu do domu”. W testamencie zapisywano jedynie majątek ruchomy, gdyż grunt przechodził tu prawem zwyczaju na najstarszego syna. Testament musiał mieć każdy. Przytoczę tu humorystyczną opowieść dotyczącą spisania testamentu przez Cygana. Cygan zachorował, posłał po pisarza, pisarz przyszedł ze świadkiem, na co Cygan kazał zapisać w testamencie po 200 ryńskich każdemu ze swoich dzieci – Freni, Andryjowy, Kseni i Anci, przy czym na pytanie pisarza, kto będzie pieniądze wypłacał i w jakich terminach, odpowiedział: „Niech płaci kto chce, ja umieram, testament muszę mieć!” .
Śmierć jednak nie zawsze przychodziła od razu. Czasami człowiek konał długo i w wielkich mękach. By do tego nie dopuścić należało przy konającym wstrzymywać się od płaczu oraz głośnego okazywania smutku i żalu, bowiem według wierzeń funkcjonujących na Łemkowszczyźnie można w ten sposób „przerwać” spokojne konanie. 
Podobnie jak w całym słowiańskim świecie na Łemkowszczyźnie ciężka choroba i długie przedśmiertne męki interpretowane są jako kara za grzeszne życie: “Який живот – така смерть” , jak też walka anioła i diabła o ludzką duszę. Według tradycyjnych wierzeń ciężki zgon mógł wynikać z przyczyn dwojakiego rodzaju. Pierwszym powodem trudnej śmierci było to, że umierający nie uregulował spraw związanych z życiem doczesnym. Ciężkie konanie, według moich informatorów, ma być dowodem na to, iż konający ma coś na sumieniu, że ludzka krzywda nie daje mu umrzeć. Ciężko konali zatem krzywoprzysiężcy, dłużnicy, a także ci, którzy niesłusznie oczerniali innych. Drugą przyczyną ciężkiego konania jest według wiary ludu działalność sił nadprzyrodzonych. Do kategorii tej należą przede wszystkim ludzie, którzy umieli porablaty (czarować). 
Jednakże trudna śmierć nie dotyczyła jedynie osób parających się czarną magią. Ciężko mógł bowiem konać człowiek zajmujący się „dobrymi zaklęciami”. Spowodowane było to tym, że właściciel wiedzy leczniczo-magicznej także powinien był znaleźć sobie następcę. 
Na Łemkowszczyźnie podejmowano wiele rozmaitych działań by ulżyć konającemu, jak też oczyścić jego duszę z grzechów przed zbliżającym się przejściem do nowej formy istnienia. Największą wagę przywiązywano do tego, by konający mógł się wyspowiadać, przyjąć komunię i otrzymać ostatnie namaszczenie. Ważnym było również, by mógł się pożegnać z rodziną, sąsiadami, przyjaciółmi, a przede wszystkim ze swoimi wrogami i pokrzywdzonymi, których, by spokojnie skonać, musiał przeprosić za wyrządzone krzywdy. 
Bliskość mającego nastąpić zgonu zapowiadało widzenie przez konającego wcześniej zmarłych przodków, demona śmierci, bądź świętych postaci. W momencie agonii, paląc nad konającym włókna lniane, wróżono z dymu o przyszłych losach duszy. Jeżeli dym szedł do góry to dusza szła do nieba .
Na Łemkowszczyźnie zgon człowieka stwierdzano od razu po ustaniu funkcji życiowych przy pomocy lusterka. W okresie międzywojennym zgon stwierdzał wyznaczony z urzędu oglądacz zwłok. Sporządzał przy okazji specjalne protokoły zgonu. Do pierwszych czynności, które wykonywano po stwierdzeniu zgonu należało zatrzymanie zegara i zakrycie luster.
W pierwszej kolejności informowano najbliższych sąsiadów i księdza. Księdza zawiadamiała z reguły osoba „ważna”, pełniąca w rodzinie funkcję gospodarza. Musiała ona bowiem ustalić z księdzem pory poszczególnych nabożeństw, jak też sumę którą należało zapłacić za „ostatnią posługę”. Po ustaleniu sumy jaką należało zapłacić za pogrzeb, osoba ta brała z cerkwi lichtarze (postałnyky) ze świecami (ilość wydanych przez kapłana świeczników była oczywiście adekwatna do wysokości ustalonej za pochówek opłaty) i krzyż z rozpiętym Chrystusem po czym zanosiła je do domu. 


Wiejską społeczność o śmierci jednego z mieszkańców informował specjalny posłaniec zwany prosatarem . Zapraszał on również na poczęstunek po pogrzebie. Rolę prosa tara pełnił zazwyczaj któryś z biedniejszych członków społeczności. Poza ustnym informowaniem o śmierci jednego z członków społeczności, mieszkańców wsi zawiadamiano też za pomocą pewnych sygnałów dźwiękowych. Wykorzystywano w tym celu, podobnie jak w całym chrześcijańskim świecie, przede wszystkim cerkiewne dzwony. Zmarłemu dzwoniono na Łemkowszczyźnie trzy razy dziennie: rano, w południe i przed zachodem słońca. Wierzono przy tym, iż dusza zmarłego jest między ludźmi do czasu gdy zaczynają bić cerkiewne dzwony, a słysząc swoje „podzwonne” udaje się na „Sąd Boży”. Zapomnianym i bardzo archaicznym jest przekazywanie wiadomości o śmierci członka społeczności za pomocą dźwięków trebmity. Informowanie o zgonie za pomocą trembity odnaleźć możemy dziś jeszcze na terenie Huculszczyzny. Jednakże w zamierzchłych czasach występowało ono zapewne na całym terenie Karpat, także u Łemków. Informację o tym sposobie zawiadamiania o śmierci jednego z mieszkańców wsi odnaleźć możemy we wspomnieniach Anatola Wachnianyna, znanego ukraińskiego kompozytora, który rzecz ową zaobserwował we wsi Krywe (koło Cisnej), na pograniczu łemkowsko-bojkowskim:

В Кривiм, примiром, був я на „котах”. З вечора дав ся чути голос трембiти. О[тець] Лев Вiйтович з Кривого (за Тiсною) пояснив менi, що трембiтою дано знак, що хтось в селi помер. Так i було. 

Bezpośrednio po zgonie przystępowano do umycia ciała nieboszczyka. W trakcie tych zabiegów nie obowiązywała na Łemkowszczyźnie zasada zgodności płci: kobiety zajmowały się obmywaniem zarówno ciał kobiet, jak i mężczyzn i odwrotnie. Podczas przygotowywania ciała zmarłego na ostatnią podróż należało zachować nastrój powagi i dokonywać tychże czynności z szacunkiem należnym zmarłemu. Mycie nieboszczyka miało na celu pozbawienie go znamion życia ziemskiego, dlatego też czyniono to możliwie dokładnie. Woda użyta do obmycia zmarłego uważana była za niebezpieczną. Wykorzystana w celach magicznych mogła sprowadzić na rodzinę zmarłego szeroko pojęte nieszczęście. Należało ją wylać w trudno dostępne miejsce, „żeby po niej nikt nie deptał”, bowiem gdyby ją wylano pod nogi to „ten, kto by po niej przeszedł musiał by później odchorować. Szmatkę, którą obmywano ciało nieboszczyka wyrzucano, palono, bądź zakopywano. Podobnie czyniono z grzebieniem, którym zmarłego czesano, choć czasami wkładano go do trumny. Palono także pościel, bądź słomę na której nieboszczyk skonał, jednakże ubrań, w których zmarł nie palono. Uważano bowiem, że mogło by to mieć negatywny wpływ na dalsze losy rodziny. Należało je komuś oddać. Od razu po umyciu, zanim jeszcze ciało nie zesztywniało, przystępowano do ubierania zmarłego. Ze względów estetycznych podwiązywano nieboszczykowi szczękę. Sznurek, którego użyto w tym celu skrzętnie chowano, gdyż miał on, podobnie jak sznur wisielczy, przynosić szczęście. Zapewne do początku XIX wieku na Łemkowszczyźnie, jak na całym terenie Słowiańszczyzny, stosowano owijanie zwłok całunem z odpowiednio długiego płata płótna lnianego lub konopnego. Taka płachta, niegdyś powszechnie stosowna nie tylko przez chłopstwo, długo stanowiła pośmiertną osłonę ciała ludzi uboższych, także i dziadów proszalnych . W okresie późniejszym, szyto dla nieboszczyka specjalną „śmiertelną koszulę”, która zakrywała całe ciało od stóp do szyi. „Koszule śmiertelne były ubiorem do trumny dla zmarłych obu płci i wszystkich klas wieku, od niemowląt do osób starych.”  Koszule takie szyto z nowego płótna lnianego, nićmi, na których nie można było robić węzłów: „Koszulę dla zmarłego szyją bez węzłów” . Zakaz ten, znany na całej Słowiańszczyźnie, wiązał się z przypisywaniem magicznej siły węzłowi, który mógłby spowodować „zawiązanie” życia komuś z rodziny, np. przeszkodzić wdowie w powtórnym wyjściu za mąż. W czasach, które pamiętają moi informatorzy, zmarłych do trumny ubierano już tylko w tradycyjne stroje ludowe . Przy czym musiał to być zawsze strój odświętny, najlepszy jaki posiadano. 

Kobiety chowano w stroju ślubnym. Przechowywały go one w „ładzie” – skrzyni, którą otrzymywały w posagu. Jeśli kobieta nie posiadała już pełnego ślubnego stroju, istotnym było, by miała na sobie choć jeden z jego elementów. Nawet chustka, którą wkładano jej na głowę musiała być „oczepinowa”. Mężczyzn ubierano w tradycyjny strój ludowy, raczej w „wersję zimową” – bogatszy strój sukienny, lniana była tylko koszula (soroczka). Zmarłemu nakładano białe, wełniane, haftowane spodnie (hołośni) oraz sukienną kurtkę (hunia). Na nogi wkładano kierpci. Pannę i kawalera ubierano także w tradycyjny odświętny strój: dziewczynę w spódnicę (kabat), bluzkę i gorset, chłopca w soroczkę, sukienną kamizelkę (łajbyk) i hołośni. Gdy nie ich nie posiadał to nakładano mu zwykłe lniane spodnie – nohałky. Strój uzupełniano atrybutami młodej pary. Kawalerowi przypinano na piersi pirko – ślubny bukiecik, pannie nakładano na głowę barwinkowy wianek. Robiono im również obrączki z wosku. Małym dzieciom szyto specjalne koszulki, stópki owijano w onuczky z kawałka lnianego płótna i nakładano kierpce. Czynności mycia i ubierania zmarłego wykonywać dawniej mogły jedynie osoby starsze, które zakończyły już fazę reprodukcyjno-biologiczną. Wynikało to z wiary w śmiercionośny wpływ trupa. Dlatego też do ich wykonywania nie dopuszczano ludzi młodych, a także kobiet w ciąży. Zmarłego nie mógł ubierać też (niezależnie od wieku) pszczelarz, gdyż miałoby to szkodliwy wpływ na pszczoły. Ubranego odświętnie zmarłego kładziono na smertelni postely – prymitywnym katafalku, zbudowanym z trzech, czterech desek położonych na stołkach (stilciach). Ustawiano go na środku izby i orientowano zawsze w taki sposób, by zmarły leżał nogami 
w kierunku drzwi. Nieboszczykowi kładziono na piersiach drewniany krzyż z rozpiętym Chrystusem przyniesiony z cerkwi. Zanim go przyniesiono robiono zmarłemu krzyżyk ze słomy. Czasami dawano mu również otwartą książkę do nabożeństwa, a do rąk święty obrazek. Jeśli zmarły był żołnierzem, układano obok niego otrzymane za życia odznaczenia, medale, jak też „АПШІТ” – dokument zwolnienia z wojska . Po obydwu stronach katafalku stawiano lichtarze ze świecami. Z reguły świecono przy zmarłym cztery świece, po dwie z każdej strony, choć - jak pisze O. Kolberg – do bogacza przynoszono z cerkwi nawet do dziesięciu świec . Pod deski stawiano miskę z wodą, żeby „ciało się nie psuło”. W podobnym celu kładziono pod katafalkiem siekierę i łańcuch . Jest to przykład nadawania nowych interpretacji zapomnianym już zwyczajom. Żelazo w tradycji ludowej stanowi bowiem jeden z najskuteczniejszych „materiałów ochronnych” przed demonami, złymi duchami i czarną magią. Dawniej by zmarły nie stał się upiorem przebijano mu serce żelaznym zębem od brony, bądź wbijano w głowę metalowy ćwiek . Umieszczanie żelaznego przedmiotu pod marami jest niczym innym jak złagodzoną formą tego zabiegu. Zwłoki dziecka kładziono na stół, wierząc, że niewinne dziecko nie sprofanuje świętości tego miejsca: „bo to aniołek jeszcze”. Stół w kulturze tradycyjnej był bowiem domowym ołtarzem. 
Nieboszczyka ze smertelnoj posteli do trumny przekładano w nocy poprzedzającej dzień pogrzebu. Powszechnym był zwyczaj przekładania go na chwilę przed wschodem słońca. Czynności tej dokonywał grabarz w asyście jednego z domowników. Miał on również obowiązek wynieść deski i posprzątać śmitia – słomę, na której leżał nieboszczyk, za co płacono mu lnianym płótnem (do tego płótna miał zmieść słomę i wynieść, żeby później spalić „tam, gdzie nie było wiatru”). 

Grabarza, poza płótnem, które otrzymywał na śmitia, wynagradzano także chlebem i lnem. Trumny robił miejscowy stolarz. Miarę na trumnę brał stolarskim metrem. W Komańczy miarę na trumnę brano leszczynowym kijem. Kij ten przechowywano, wierząc w to, że uderzenie nim złego człowieka zmieni go i uczyni z niego człowieka dobrego i prawego . 
Gdy informacja o zgonie dotarła do mieszkańców wioski zaczynali oni odwiedzać zmarłego. Zgodnie z tradycją nieboszczyk przebywał w domu trzy dni. W tym czasie każdy członek wiejskiej społeczności zobowiązany był go odwiedzić. Gdy zmarł rano, poszczególni mieszkańcy wsi odwiedzali go, w miarę wolnego czasu, w ciągu dnia. Przychodzili odmówić za duszę zmarłego Otcze Nasz i chwilę przy nim posiedzieć. Przy wejściu do izby, w której leżał zmarły należało dotknąć się pieca, „aby zmarły nie śnił się po nocach”. Dla osób, które panicznie bały się nieboszczyków było pewne „lekarstwo”. Po odmówieniu modlitwy za duszę zmarłego, należało do niego podejść, pociągnąć go za palec u ręki lub nogi i przyjrzeć się mu. U Łemków praktykowany był zwyczaj czuwania przy zmarłym przez obydwie noce poprzedzające pochówek. W pierwszy wieczór mieszkańcy wioski przychodzili „posiedzieć przy zmarłym” oraz pomodlić się za jego duszę. Śpiewano w tym czasie różne pieśni: pieśni nabożne oraz pieśni stricte pogrzebowe. Pieśni śpiewane przy zmarłym traktują przede wszystkim o marności życia doczesnego, zbędnym gromadzeniu dóbr oraz o konieczności postępowania wedle przykazań. Zawarte w nich opisy piekła i czekających męk przestrzegają  (na wzór pieśni dziadowskich) przed grzesznym życiem oraz wzywają do skrupulatnego wypełniania chrześcijańskich obowiązków. W drugi wieczór do zmarłego przychodził ksiądz, który odprawiał Parastas - nabożeństwo za duszę zmarłego. Wraz z księdzem przychodził psalmista (żak, diak), który po nabożeństwie odczytywał Psałtyr (psałterz). Z czytaniem Psałterza związany był dawniej cały szereg zakazów. Przede wszystkim cały Psałterz należało odczytać bez odpoczynku, nie można było ani jeść ani pić. W trakcie czytania Psałterza należało postawić na stole bochen chleba oraz sól i czosnek. Chleb, który stał na stole był w dniu pogrzebu zanoszony do cerkwi, skąd zabierał go ksiądz. Sól miała chronić tych, którzy pozostawali, jak również nieboszczyka, który nie uzyskał jeszcze nowej postaci, przed wpływem złych demonów, gdyż one mają „bardzo nie lubić soli” . Podobne zastosowanie w tradycyjnej kulturze ma czosnek. Przy zmarłym należało siedzieć cały czas. Starsi ludzie siedzieli do północy, rozmawiając o zmarłym i śpiewając nabożne pieśni, natomiast po północy przychodziła młodzież i zostawała do rana. Młodzież przychodziła na tzw. „koty”. W trakcie „kotów”, w obecności zmarłego urządzano zabawy, z których najpopularniejszą, zachowaną w pamięci informatorów do dziś była zabawa dupaka byty, Polegała ona na tym, że jeden z uczestników czuwania ściągał czapkę z głowy, pochylał się, chował głowę w czapkę, kładł odwróconą rękę na pośladki, ktoś z zebranych natomiast miał go w tę rękę uderzyć. Po czym pytano bitego: Chto to wtiał? Gdy odgadł, ten który go uderzył, zajmował jego miejsce, gdy nie zgadł bito go nadal. Bawiono się również w „ciuciubabkę”. Znane była także zabawy w „Śmierć” , w „wieszanie się”, „kucie kozy”, „młyn” . Podobne zabawy odnaleźć możemy także u innych górali karpackich - u Bojków (Łopatky Byty, Ordynans, Medwedia Byty) i u Hucułów (Zajac, Koza, Młyn, Didy).  Nieboszczyka także zapraszano do zabawy. Ciągnięto go za włosy i kazano mu odgadnąć kto pociągnął. Dla zabicia czasu grano również w karty oraz opowiadano sobie prypowidky, najczęściej o upiorach. Zabawy przy zmarłym bardzo potępiane były przez kler i już na początku XX wieku występowały jedynie w „ciemniejszych wioskach”. 

Z wiarą w śmiercionośny wpływ trupa wiązał się cały szereg zakazów. Nie można było w czasie, gdy we wsi był zmarły zajmować się jakimikolwiek pracami polowymi i gospodarskimi. Wierzono bowiem, że przyniesie to nieurodzaj i pomór w gospodarstwie. W chałupie, w której leżał zmarły wygaszano ogień, nic nie gotowano, nie można było w niej również spać. W całej wsi nie można było w tym czasie urządzać żadnych zabaw. Odchodzącego na „tamten świat” należało odpowiednio wyposażyć. Wkładanie do trumny różnych przedmiotów związane jest z wiarą w życie pozagrobowe. U Łemków odnaleźć możemy cały szereg przedmiotów, w które wyposaża się zmarłego. Najczęściej obdarowuje się nieboszczyka pieniędzmi, przy czym istotne jest, by były to monety (klepaky), żeby zmarły nie musiał ich na tamtym świecie rozmieniać. Mężczyźnie pieniądze wkładano do kieszeni, kobiecie której strój kieszeni nie posiadał wkładano je do pazuchy. Zgodnie z wyobrażeniem, iż życie pozagrobowe wygląda podobnie jak to na ziemi, na Łemkowszczyźnie nieboszczykowi wkładano do trumny podstawowe rzeczy niezbędne do ludzkiej egzystencji, czyli chleb i zapałki. By ustrzec zmarłego przed działaniem nieczystych sił wyposażano go w cały szereg apotropeionów. Na pierwszym miejscu dawano mu różnego rodzaju dewocjonalia: książeczkę do nabożeństwa (ale tylko wtedy gdy umiał czytać) bądź obrazek, na szyi zawieszano na sznureczku medalik albo krzyżyk.  Moc ochronną posiadał także chleb liturgiczny (dora, prosfora) oraz ziele święcone w cerkwi w święto Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny. Wkładając je do trumny należało pamiętać o wyciągnięciu z niego kłosów zboża, by zmarły nie zabrał ze sobą urodzaju. 
Na Łemkowszczyźnie wyposaża się zmarłych również w używki. Powszechnym jest umieszczanie w trumnie fajki i woreczka z tytoniem (duhanem), współcześnie papierosów. Wkładano również do trumny butelkę wódki, jednakże tylko tym osobom, które za życia nadużywały alkoholu. Wśród przedmiotów, w które wyposaża się zmarłego znajdują się przedmioty codziennego użytku. Najczęściej są to rzeczy osobiste, do których zmarły był przywiązany (ulubiony kapelusz, chustka, ślubna obrączka), bądź też, bez których nie mógłby na „tamtym świecie” normalnie funkcjonować (laska, okulary, grzebień, lusterko, zegarek). Dzieci podobnie jak dorosłych wyposażano w pieniądze i chleb liturgiczny. Chłopcom strugano z drzewa małe siekierki (Kulaszne). W Maniowie natomiast wkładano małym dzieciom do trumny jajko, żeby miały się czym bawić. Zgodnie z tradycją, pogrzeb na Łemkowszczyźnie odbywał się w trzeci dzień po śmierci, z reguły w godzinach porannych. Już wczesnym rankiem przysługujący przy księdzu chłopcy (prysłużnyky) przynosili z cerwki chorągwie i krzyż. Chorągwie stawiano przed domem żałoby, a krzyż w izbie, w której leżał zmarły. Na określoną wcześniej godzinę przychodził do domu żałoby ksiądz z diakiem odprawić Panachydu – modlitwę za zmarłego. Po modlitwie duchowny kropił zwłoki święconą wodą, co było znakiem dla najbliższej rodziny, że nadszedł już czas ostatniego pożegnania ze zmarłym. W pierwszej kolejności ze zmarłym żegnała się najbliższa rodzina – mąż albo żona i dzieci. Na wschodniej Łemkowszczyźnie dzieci żegnały rodzica, całując go w nogi . Przy pożegnaniu należało uważać, by na ciało nie spadła łza, gdyż wtedy „duszy będzie źle na tamtym świecie” . W domu z nieboszczykiem żegnali się tylko najbliżsi. Wiejska społeczność żegnała nieboszczyka dopiero w cerkwi podczas tzw. „ostatniego cilowanija”. Po pożegnaniu zmarłego trumnę zamykało dwóch mężczyzn przybijając wieko dwunastoma gwoździami . Trumny nie mogła wynosić z domu najbliższa rodzina. Wynosiły ją umówione wcześniej osoby. Wynosząc trumnę, trzykrotnie stukano nią o próg. Wypowiadano przy tym w imieniu zmarłego pożegnalną formułę: Budte zdoroły! Jednak na to pożegnanie nie odpowiadało się. Zwyczaj ten, według moich informatorów, oznacza ostatnie pożegnanie zmarłego z domem i rodziną. Czyniono to też po to, by zabezpieczyć się przed jego powrotem. Samobójcę przesuwano pod progiem, usuwając spod niego ziemię, bądź wynoszono przez odwrócone drzwi.  Żeby nie powrócił sypano za nim mak. 

Kondukt pogrzebowy formował się w następującej kolejności. Na przodzie niesiono krzyż. Najczęściej niósł go starszy poważany gospodarz. Za krzyżem „szły” cerkiewne chorągwie. Dalej szedł ksiądz, za nim niesiono trumnę. Za trumną podążała rodzina i wszyscy pozostali, którzy przybyli na pogrzeb. Po drodze zatrzymywano się przy każdym krzyżu i kapliczce gdzie kapłan odczytywał fragmenty Ewangelii. Trumnę nieśli dorośli mężczyźni. Wyjątek stanowiły pogrzeby dzieci, młodych panien i kawalerów. Jeżeli zmarło maleńkie dziecko to trumnę niosły dziewczynki na wstążkach (basanunkach), bądź na ręcznikach. Jeżeli zmarłe dziecko było starsze to trumnę dziewczynki nieśli chłopcy, chłopca – dziewczynki: W cerkwi trumnę stawiano na stołkach, nakrywano ciemnym płótnem, a wokół niej świecono świece. Odprawiano nabożeństwo żałobne. Wynosząc trumnę z cerkwi stukano nią trzykrotnie o progi. W ten sposób zmarły żegnał się ze świątynią. Następnie udawano się na cmentarz. Duchowny odprawiał Panachydu, po której wspominał w kilku słowach osobę zmarłego. Opuszczano trumnę i ksiądz przystępował do „pieczętowania grobu”. Wypowiadając słowa: Peczatajet sia sej hrib do pryszestwa Isusa Chrysta duchowny robił znak krzyża i rzucał grudki ziemi na każdy bok trumny. W poświęconej cmentarnej ziemi nie można było chować nieochrzczone dzieci i samobójców. Dla nich znajdywano miejsce przy cmentarnym płocie, bądź też chowano ich daleko w polu w miejscu gdzie schodziły się jego granice . Samobójców kładziono do trumny twarzą do ziemi.Wszyscy obecni na pogrzebie zapraszani byli na poczęstunek do domu zmarłego. W zależności od miejscowości gościnę nazywano: pohrebyny, poczesny, hrebowyna, obid, pohrib, pochoron. Na wschodniej Łemkowszczyźnie (Komańcza) stypę nazywano horiaczka  Zapraszał na nią prosatar, ten sam, który wcześniej informował o zgonie. Po przyjściu na miejsce zapalano świeczkę i odmawiano pacierz za duszę zmarłego, a następnie ksiądz błogosławił przygotowaną strawę. Nie było specjalnych potraw przygotowywanych na tę okazję. Ubożsi gospodarze częstowali jedynie wódką i kromką chleba, bogatsi nawet mięsnym gulaszem. Pierwszy kieliszek wódki odkładano dla zmarłego:
W trakcie obidu śpiewano nabożne pieśni, ale przede wszystkim wspominano zmarłego, jego życie, zalety, dobre uczynki. O zmarłym należało mówić dobrze, gdyż wierzono, że w noc po pogrzebie dusza krąży wokół domostwa. Na zakończenie pohrebyn odmawiano ponownie modlitwę i śpiewano Wicznaja Pamiat. Każdy uczestnik pohrebu otrzymywał do domu kromkę chleba. W pierwszą noc po pogrzebie pozostawiano na stole talerz święconej wody.

Wierzono bowiem, że dusza dopiero rano wraca do grobu, wcześniej przychodzi jeszcze obmyć się w pozostawionej wodzie z grzechów. Obok święconej wody pozostawiano dla duszy chleb, świeczkę, która paliła się przy zmarłym oraz grzebień i lusterko:
W 40 dzień po pogrzebie prawiło się za zmarłym nabożeństwo w cerkwi i przygotowywało się poczęstunek dla wszystkich obecnych. Wspominanie zmarłego w 40 dni po pogrzebie jest nawiązaniem do Wniebowstąpienia Pana Jezusa. Podobnie czyniono w rocznicę śmierci.

 

Tekst pochodzi z opracowania „INWENTARYZACJA ZASOBÓW KULTUROWYCH POGRANICZA – PROJEKT ETNOCARPATHIA” zrealizowanego przez Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej na rzecz Muzeum Okręgowego w Rzeszowie.

Autor: Pani Marta Graban-Butryn.

 

 

Co zobaczyć?


Produkty


Społeczność

skorzystaj z naszej trasy Śladami Łemków, "Pośród Karpackich Watr"

Szlakiem Łemkowskich Cerkwii i nie tylko...

Dowiedz się więcej
Śladami Łemków,

Nasza strona internetowa używa plików cookie, tzw. „ciasteczek”. Są to niewielkie pliki tekstowe wysyłane do Państwa urządzenia (komputera, smartfona itp.). Stosujemy je wyłącznie dla Państwa wygody w celu lepszego dostosowania naszej witryny internetowej do Państwa indywidualnych potrzeb oraz w celach statystycznych. Nie zawierają one żadnych danych osobowych.

Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

Info